Spójrzmy prawdzie w oczy – zarządzanie pieniędzmi to nie jest umiejętność, którą jako naród możemy się pochwalić. Świadczą o tym wszelkie dane wskazujące, że Polacy nie oszczędzają. Nie dość, że mało kto ma pieniądze na nagłe i niespodziewane wydatki, to jeszcze mniej osób odkłada na emeryturę, która – jak wiadomo – będzie niewielka, jeśli w ogóle będzie. Zaczęło mnie to zastanawiać – gdzie leżą tego przyczyny?
Zarządzanie pieniędzmi w szkole
Oczywiście zacząć trzeba od edukacji, a ta nie zdaje egzaminu pod tym względem. Nie wiem jakie w tej chwili przedmioty mają uzupełniać wiedzę dzieci i młodzieży w zakresie dbania o finanse, ale za moich czasów w liceum był taki przedmiot, jak podstawy przedsiębiorczości. Pamiętam, że rozliczaliśmy na nich PIT i uczyliśmy się o podaży i popycie. I niby odhaczone, ale…
a) Zajęcia prowadziła nauczycielka, która prawdopodobnie skończyła jakąś rachunkowość lub księgowość, co nie jest oczywiście niczym złym, ale nigdy też nie miała ona okazji wykorzystać swojej wiedzy praktycznie. Gdyby takie zajęcia odbywały się rzadziej, ale prowadziliby je przedsiębiorcy albo osoby bezpośrednio związane z finansami, na pewno byłyby one bardziej efektywne i być może nawet inspirujące.
b) Program koncentrował się na ważnych rzeczach, ale zbyt wiele było teorii, którą wyrzuciłam gdzieś na śmietnik informacji uznanych za nieważne. Być może teraz chętnie bym po nie sięgnęła, ale nawet nie pamiętam, że się pojawiły. W takich zajęciach chodzi przede wszystkim o to, żeby młodzież zainteresować, zainspirować, przygotować solidne podstawy, aby młodzi ludzie mogli sami szukać najlepszych dla siebie rozwiązań. Owszem, jeśli ktoś w tak młodym wieku marzył o zawodzie księgowej, to zajęcia były dla niego idealne. Osoby, chcące od życia więcej, nie miały wyjścia – musiały po prostu przez te lekcje przebrnąć.
c) Nie było praktyki. Poza wspomnianym PIT-em, który wypełniliśmy na kserówkach deklaracji. Pamiętam słynne książeczki PKO w szkole podstawowej i do dziś uważam, że były one jedynym sposobem szkoły na to, aby stworzyć obraz, jak to kiedyś będzie wyglądało. Wychowawca zbierał od nas pieniądze i zapisywał w naszych książeczkach, ile mamy pieniędzy w „banku”. Każdą decyzję o ich „wybraniu” trzeba było przemyśleć, bo nikt nie chciał widzieć u siebie „0” na koncie. Nie zdawaliśmy sobie jeszcze wtedy z tego sprawy, ale zostaliśmy postawieni przed prawdziwą życiową sytuacją i musieliśmy borykać się z bardzo dorosłymi decyzjami. Czy podobne rozwiązania nie byłyby dużo skuteczniejsze?
Czym skorupka za młodu nasiąknie…
Oczywiście najłatwiej obwiniać szkołę. Jak się jednak okazuje rodzice w Polsce wcale nie palą się, aby wspierać swoje pociechy w rozwijaniu trudnej umiejętności, jaką jest zarządzanie pieniędzmi. Najnowsze badania wskazują, że tylko co czwarty rodzic daje swoim dzieciom kieszonkowe (więcej na ten temat znajdziesz TUTAJ). A tymczasem specjaliści przypominają, że regularne wręczanie pociechom nawet niewielkich kwot uczy je mądrego gospodarowania pieniędzmi. Jeśli są wśród Was osoby, które myślą, że to duży wydatek, to warto pamiętać, że kieszonkowe z założenia nie powinno być zbyt wysokie – musi skłaniać dziecko do podejmowania decyzji i wyborów, racjonalnego podejścia do wydawanych pieniędzy. Dzięki kieszonkowemu można też ograniczyć inne wydatki – na doładowanie telefonu lub urodzinowe prezenty dla znajomych pociechy. Naprawdę warto się nad tym zastanowić, bo badania wskazują, że aż 80 proc. rodziców, którzy regularnie wręczali dzieciom kieszonkowe, zauważyło u nich bardziej rozważne podejście do pieniędzy.
Tymczasem nadal z jakiegoś powodu rodzice tego nie robią i zaspokajają potrzeby swoich pociech od tych podstawowych zaczynając i niekiedy na fanaberiach kończąc. W efekcie ich latorośle nie szanują pieniędzy, bo nie wiedzą, że wiążą się one z pracą. To prowadzi do braku kontroli przy ich wydawaniu, a później również do dosyć lekkiego podejścia do swoich obowiązków zawodowych. Dlatego dobrym rozwiązaniem byłoby też angażowanie dzieci do prac, za które mogą otrzymać wynagrodzenie. Osobiście uważam, że nie powinno to obejmować obowiązków domowych (w końcu są to rzeczy, które każdy powinien wykonywać jako wkład do życia rodzinnego, a nie za pieniądze), ale np. koszenie trawy u sąsiada, udzielanie korepetycji, opiekowanie się dzieckiem itd. W ramach przygotowania dziecka do dorosłości, dobrym pomysłem jest też założenie mu konta bankowego. Takie konto może mieć już w tej chwili 13-latek.
Tłuste lata po latach chudych
Moje pokolenie słabo pamięta PRL, ale mamy o nim bardzo dobre wyobrażenie, bo młodość i wczesne rodzicielstwo naszych rodziców przypadało właśnie na ten okres. W trosce o dobro swoich dzieci, nasi rodzice wielu rzeczy musieli sobie odmawiać, a czasami nieźle się nagimnastykować, żeby zapewnić nam coś lepszego niż tylko podstawową egzystencję. Dlatego każdą złotówkę (czy raczej każde dziesięć tysięcy )obracali w palcach wielokrotnie. Zdarzało nam się chodzić w jednej parze butów przez kilka sezonów, nie mieliśmy modnych ubrań ani gadżetów. Fajne zabawki oglądaliśmy u koleżanek lub kolegów, których rodzina mieszkała za granicą.
Uważam, że nadal zbieramy pokłosie poprzedniego ustroju. Bo teraz mamy wszystko i to na wyciągnięcie ręki. Dosłownie. Bo jeśli Cię na coś nie stać, możesz zawsze wziąć pożyczkę – wystarczy dowód osobisty. Trochę ta woda sodowa uderza nam do głowy. Szczególnie zaś osobom starszym, które stanowią najbardziej zadłużoną grupę w Polsce. Co najsmutniejsze, przyczyną ich zadłużenia jest chęć pomocy dzieciom i wnukom. Ci ostatni z radością przyjmują kolejny smartfon czy tablet, nie zdając sobie sprawy, że taki prezent babcia będzie spłacać przez najbliższych 5 lat.