Czy kupowanie nowo wydanych gier ma sens?

Dla mnie kupowanie nowych gier od razu po tym, jak trafiają do sklepów, a tym bardziej w przedsprzedaży, nie ma sensu. Nigdy nie rozumiałem tego pędu ku nowościom. Jeszcze rozumiem kogoś, kto gra dosłownie we wszystko, a w nic porządnie – bo inaczej nie da się tego pogodzić. Ot, jeszcze jedno kompulsywne zachowanie. Większość jednak miałaby co nadrabiać, a do tego nie brakuje argumentów za tym, by czekać z zakupem kilka, kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt miesięcy.

KUPIŁEŚ NOWEGO „WIEDŹMINA”? A GRAŁEŚ W…

…poprzednie części serii, „Elder Scrollsy”, „Gothiki”, „Riseny”, „Baldur’s Gate’y”, „Fallouty”, „Planescape Torment” i tak dalej? W tych starszych często możesz nawet zainstalować modyfikacje, które zapewniają obsługę wysokich rozdzielczości – wciąż wygląda to bardzo dobrze. Oczywiście, Trójkę (nie grałem) uważa się za nadzwyczajne osiągnięcie, więc nie ma co czekać w nieskończoność tylko po to, żeby nadrobić klasykę, ale po kilku miesiącach z pewnością była znacznie bardziej dopracowana niż na początku, a po kilku następnych jest także bardziej rozbudowana.

NO WŁAŚNIE: POPRAWKI, DODATKI…

Nawet jeśli byłem szczególnie napalony na jakąś nowość i miałem sprzęt, który pozwoliłby mi komfortowo zagrać w przyzwoitych ustawieniach jakości obrazu, zawsze czekałem, aż gra dojrzeje i ewoluuje. Wielu graczy napaliło się na „Batman: Arkham Knight”, który w wersji dla Windows był w takim stanie, że trzeba było go na wiele miesięcy wycofać ze sprzedaży. Gdy już wrócił, okazało się, że wciąż trzeba oferować wszystkim nabywcom zwrot kosztów zakupu.

Mniejszych i większych problemów nie ustrzegła się chyba żadna gra, łącznie z wersjami konsolowymi. Sam nie ukończyłem przez takie błędy „GTA San Andreas”, mimo że zwlekałem z zakupem bardzo długo. Ludzie chyba lubią narzekać.

Po co?

Mniej błędów, lepsza grafika, więcej ustawień, wygodniejsze sterowanie, wygodniejszy plecak, większy i bogatszy wirtualny świat – do tego nawet nie potrzeba niezależnych modyfikacji.

…I MODY

Ale najlepsze często są właśnie te modyfikacje. Realistyczne obrażenia, prawdziwe bronie, realistyczny model balistyczny, znacznie większa liczba utworów, jakie postaci odgrywają przy ogniskach, nowe zjawiska pogodowe i wybór pór roku, oprawa wizualna niedostępna w podstawowej wersji gry, zupełnie inne konsekwencje błędów i tak dalej – to wszystko mam choćby w „Stalkerach”.

Może i starszych „Wiedźminów” nie będę nadrabiał, bo próbowałem i zniechęciły mnie sztucznymi ograniczeniami terenu. Zacząłem trzeciego „Deus Exa”, pominąwszy Dwójkę, i pewnie tak już zostanie. Trzeciego „Gothica” chyba też ostatecznie sobie daruję już po pierwszych minutach, mimo że przebierałem nogami na wieść, że powstaje – raczej zbyt cukierkowy i denerwująco zacina niezależnie od sprzętu. Nie podszedł mi też zupełnie „Morrowind”. Ale po co mi na przykład „Skyrim”, „Fallout IV” i „GTA V”, skoro jeszcze nie grałem w „Dragon Age”, „Obliviona”, trzeciego „Fallouta” i „GTA IV”? Niewielu jest graczy, którzy nie mają co nadrabiać, a ci nieliczni najpewniej właśnie grają byle jak, nołlajfy jakieś. Chociaż coś czuję, że jednak parę rzeczy, które miałem na liście obowiązkowych lektur, pominę, bo i tak będę musiał wybierać. Za bardzo mi rosną te zaległości.

Dodaj komentarz